Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy potem dosyć późno do gospody powrócił, widać było, że i ta wyprawa mu się nie powiodła, gdyż humor wcale się nie poprawił.
Zleconem miał, jak wiemy, pracować około tego, ażeby miasto przybywającemu markgrafowi bramy otworzyło, a gdyby się udało, aby i na zamek go puszczono. Mogło się to stać niby nie umyślnie, wskutek opieszałości, niespodzianką.
Tymczasem, nikt się na to nie chciał ważyć. Znano kasztelana Dobiesława, iż surowym był, a ludzie jego, tegoż dnia przywieźli na ratusz i na zamek rozkazy, aby bram wszystkich pilno strzeżono i nikogo nie wpuszczano.
W listach, które Jędrek przywiózł, stało wyraźnie, iż nie bacząc na to, ktoby przybył, zbrojnych ludzi, orszaków gromadnych, żołnierzy żadnych obcych, mieszczanie pod gardłem nie puszczali.
O zamku, który, jak czasu wojny, ciągle był pilno strzeżonym, nawet myśleć nie było można. We wrotach straż stała mocna, nie otwierano nikomu. W listach zaś swych kasztelan nawet pono po imieniu markgrafa mianował, aby mu wjazdu wzbroniono.
Bobrek próbował ludzi śmielszych pozyskać, aby straże popojono, odciągnięto, a bramy zostawiono na pół przymknięte; gotów był nawet za to opłacić, ale słuchać nikt nie chciał, a ci coby się ofiarowali, nie obudzali zaufania.