Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Wielkopolskę, do Poznania mnie chcą, i na Kraków i na Sieradzkie, i na całe państwo...
Stara się namarszczyła.
— Dyć tam jakiś miemiec, jest! — odezwała się przestraszona...
— Oni go precz chcą przegnać.
— O! o! — przerwała Błachowa, podnosząc palce do góry. Kiedy jednego wyżeną, mogą i drugiego. O cudzą koronę się tobie bić i zaczynać, kiedy ty swoją masz!
Głowa jej trzęsła się coraz mocniej.
— A tobie to na co? Nie dosyć ci ojcowizny? Stary, co go też tą koroną kusili, nigdy jej nie chciał.
Albo to Przemka i Leszka nie ubili, choć korony mieli?
Mało to chleba, nieba, wody, ziemi i lasu na Mazurach!
Semko słuchając smutniał...
Błachowa, jakby uznała wreście, że sprawa ta rozum jej przechodziła, spuściła głowę i dumać poczęła głęboko, długo, nie mówiąc nic, w ogień zapatrzona.
Podeszła potem do ogniska zadumana, wzięła polano przy niem leżące, zagarnęła węgle rozżarzone, dorzuciła drewek parę i na dawne miejsce powróciła.
— Cóżeś ty im powiedział? — mruknęła.
— Co! Nic! — odparł Semko spokojnie. Nim