Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oba, a że ława pod ścianą stała próżna i kot tylko drzemał na niej, siedli razem.
Chłopek miejscowy, na własnych śmieciach, czując się śmiałym, choć starszego od siebie klechę wędrownego, rozpytywać począł, zkąd, po co i od kogo tu przybył.
Bobrek tak mu się prawie wyspowiadał jak we dworze, a dodał, dla rozproszenia obawy, iż długo tu bawić nie myśli. Posądzał bowiem chłopaka, że nań może koso i niechętnie patrzeć, gdy się zlęknie, aby mu chleba nie odebrał.
Chłopcu rzeczywiście dopiero teraz się usta otworzyły swobodniej, i począł na rzucane pytania odpowiadać ochoczo.
Bobrek okazał na tej indagacyi niepospolity talent do wyciągania z człowieka co chciał. Marne słóweczko puszczał jak wędkę, na której końcu drgał robaczek, i za każdym razem z chłopca coś dobył.
Nietylko pana swojego kanclerza musiał mu odmalować służka, ale i księcia Semka i dwór jego, naostatek siebie samego i tych co tu kiedykolwiek gościli.
Rozmowa albo raczej wyciąganie na słowa szło tak ślicznie i gładko, że ten co się spowiadał, sam nie wiedział jak się wygadał, i co tylko miał gdzie schowanego, wydobył dla gościa.
Słuchając Bobrek nie spuszczał z oka podwórca, ani ludzi co po nim chodzili, nie uszło