Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucha jego żadne wołanie, żadne poruszenie około pańskiego dworu. Oczy biegały żywo i jak skoro się nieznana postać pokazała, o każdą poczynało się badanie,
— A to, kto?
Nazwisko usłyszawszy, wnet gadatliwe chłopię za język ciągnął — co ten ktoś robił?...
W końcu tej coraz poufalszej i więcej ożywionej gawędki, gdy kanclerz, przeciw wszelkiemu oczekiwaniu nie przybywał, spytał i o to chłopca, czy Bartosz z Odolanowa, który właśnie tu nadbiegł, częstym gościem w Płocku bywał.
— Dawniej to go tu słychać nie było — odparł chłopak — a no, teraz już niemało razy przyjeżdżał.
— Książę go lubi?
— Pewnie! Powiadają, że do spraw rycerskich mistrz to wielki, a księciu one miłe, bo się do nich urodził.
— I na łowy go pewnie zapraszać muszą, do Rawy a może do Czerska i Warszawy? — wtrącił Bobrek.
Chłopiec głową potrząsał.
— O Czersku nie wiem nic – rzekł — do łowów innych książęta mają towarzyszów, a to człowiek do wojny. Prawią o nim, że jest jak te ryby, które w stojącej wodzie nie wyżyją... Jakby wojny nie stało, zrobiłby ją umyślnie.
Śmiejąc się Bobrek poklepał go po ramieniu.