Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ramię strzaskał tak, że długo na nie leżeć musiał i już mu potem na zawsze od wojaczki ochota odpadła.
Dosyć więc było powiedzieć o Bartoszu z Odolanowa lub Koźmina, aby ludzie wiedzieli, że to znaczyło albo wojnę jakąś lub rycerskie zapasy.
Posłyszawszy to imię klecha się zadumał, bo i on znał go i wiedział, że darmo czasu nie traci, a gdy do Płocka przybył, coś za nadrą wiózł ciężkiego.
Bobrek oczyma rzucił na dworzec książęcy i — westchnął, żal mu było ztąd odchodzić, bo chudzina podsłuchiwać był bardzo ciekawy.
Nazad powracać tam zkąd go odprawiono, niepodobna było, i, po krótkim namyśle, powlókł się ku mieszkaniu kanclerza.
Łatwo mu by je było znaleźć, choćby nie wiedział o niem, bo właśnie, w takiejże wyszarzanej pół duchownej sukienczynie, z krótko postrzyżoną głową, z dużemi rękami z ciasnych rękawów wystającemi, blady wyrostek, stał tu w progu i ziewał, to usta zasłaniając dłonią, to robiąc znak krzyża świętego przed niemi, aby szatana nie dopuścić do środka.
Był to, jak się łatwo domyślał, uczeń, amanuensis, pisarzyna początkujący przy kanclerzu. Pozdrowił go Bobrek tem oznajmieniem, że mu tu oczekiwać kazano. Popatrzyli się na siebie