Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się całkiem z osobna nie mięszając z mężczyznami. Spozierano tylko ku nim ciekawie, ukazywano sobie znane i głośne, mieniano zalotne wejrzenia i tulono wyrywające się śmiechy.
Przepych strojów był wielki ale cale inny niż dzisiejszy — chwalono się więcej bogactwem niż smakiem, ilością niż doborem. Sobolowe kołpaczki, zawitki z rąbka przeźroczystego, jedwabie ciężkie, suknie złotem tkane i szyte, klejnoty kute i nasadzane krągło ogładzonemi kamieniami, jaskrawą tę mozaikę składały.
Poważniejsze niewiasty stały przodem jak wodzowie i straże, dalej mężatki młode, a w samej głębi dziewczęta, którym ani bardzo patrzeć, ni być widzianemi nie było wolno. Nie rozmawiano głośno, ale szmer i śmieszki nie ustawały na chwilę.
Rycerstwo opodal stojące osobno, ciekawie oczy wlepiało w tamtą stronę, swobodnie i swawolnie rozmawiając o kobietach, które domyślając się co rzucane wejrzenia ogniste znaczyły — rumieniły się ciągle.
W niewieściej gromadzie opowiadano sobie historję Lukierdy. Te co nie widziały nigdy strasznego księcia, ciekawe były zobaczyć go choć zdaleka.
Dzień już się miał dobrze ku zachodowi, gdy ruch powstał w komnatach. Dano znać, książe szedł, krokiem niepewnym, z oczyma w ziemię, hełm złocony, spiczasty ciężyć mu się zdawał,