Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze cień nieszczęśliwej pani ulatywać się zdawał — książe ztąd często się wyrywał do Gniezna, w towarzystwie Arcybiskupa jedną znajdując pociechę. Łowy go nie bawiły, turnieje na zamku zaniedbane zostały...
Jednego z chmurnych i smętnych wieczorów wrześniowych, o niezwykłej godzinie, gdy książe sam z ks. Teodorykiem w komorze swej odpoczywał, zjawił się Tomisław dopraszając posłuchania.
Żądanie to w porze spóźnionej zaniepokoiło Przemysława.
Wpuszczony Wojewoda był blady i poruszony.
— Ze złą wieścią przybywam, — odezwał się nie osłaniając i nie szczędząc księcia, — Sędziwoj nas zdradził, zamek Kaliski zdał księciu Henrykowi Wrocławskiemu.
Książe stał chwilę jak przybity.
— Sędziwoj![1] — Henryk! — począł niewyraźnie. — Zkąd wieść?
— Miasto się nie dało opanować — obroniono je pono — dodał Tomisław. Są ludzie, co ztamtąd zbiegli.
Spojrzał na pana, który się nie odzywał, okazując tylko wzruszenie wielkie. Nagle Przemysław podniósł głowę i zawołał głosem silnym.
— Ludzi zwołać! Idziemy na Kalisz! Wszystkiemi siłami... Ja sam poprowadzę...

Zabrakło mu tchu na chwilę.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Sędziwój.