Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dla tych, co mu piękny podarek obiecywali, gotów był świeży wstęp aktu utworzyć, innym dawał jeden z tych kilku, które do wszystkich służyły.
Na jego twarzy nikt nigdy nie widział uśmiechu, a kto mu w poszanowaniu uchybił, nigdy tego nie darował.
Szanował on wielce księcia Bolesława już dla tego, że często dlań szczodrym bywał, już że miał siłę i znaczenie.
Ujrzawszy go wchodzącego zerwał się od pulpitu, przy którym zawsze coś miał do czynienia. Trzcinkę położył i z uroczystym wystąpił pokłonem, ręce na piersiach składając.
— Ojcze mój — odezwał się wesoło a dobrodusznie Bolesław — ja do was przychodzę z wyrzutem i na zwiady. Przemko mi coś posmutniał, ludzie plotą, że się do jakiejś dziewki, branki niemieckiej uwiązał. Czyżbyście o tem nie wiedzieli?
Ks. Tylon rękami uczynił ruch, wstręt i obrzydliwość oznaczający.
— Nic nie wiem! — rzekł — nic wiedzieć nie chcę. Na oczy moje nie przyszło nic. Uszy moje na gwar pospolitego tłumu są głuche. Nic nie wiem.
Książe się uśmiechał.
— A mnie mówiono, że on ją gdzieś na zamku chowa.
— Nic nie wiem! — dobitnie powtórzył Tylon