Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł i podarki ślubne przygotować musiał. Ludzie i konie czasu potrzebowali, nimby ich podobierano.
Na wszystko to Bolesław odpowiedź miał gotową, iż z Kalisza dostarczy czego zabraknie.
Naglił i nastawał tak, że zwlec było niepodobna. A że na zamku poznańskim jak u siebie w domu był, codzień go cały obchodził, wciskając się we wszystkie kąty, opatrując szopy, stajnie, i komory nawet dla czeladzi przeznaczone; miał może nadzieję, iż klatkę odkryje, w której ptaszka niemieckiego chowano. Nie znalazł go nigdzie.
Błądząc tak dnia jednego i do okien zaglądając, zaszedł do ks. Tylona, który przy księciu jako pisarz i duchowny nauczyciel był ciągle i co się na zamku działo, o tem wiedzieć musiał.
Mieszkał on nie opodal od pana swego, w dwu izbach pełnych ksiąg, skór przygotowanych do pisania i wszelkiego kancelaryjnego przyboru.
Człowiek był ze swej notarjalnej nauki i wprawy bardzo dumny, próżny i pokłony lubiący.
Nie gardził też i groszem, mówiono o nim, iż dla dzieci brata zbierał go chciwie, nim się jednak miał im dostać, skrzętnie uciułany zamykając.
Nie bardzo starym był jeszcze, ale pergaminy, z któremi miał do czynienia, odbiły się w barwie twarzy jego żółtej, długiej, pociągłej, zasznurowanej dla powagi, jaką sobie nadać usiłował. Sam tu na dworze uosabiając powołanie władcy pióra i stylisty, nosił się ze swą uczonością wielce.