Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy oczy obrócili na księcia. Ten wesołą twarz okazywał, co świadczyło, że sprawa groźną nie była. — Pomilczał trochę aby słuchający zgadując co to było, głów sobie trochę nałamali.
Przemko patrzał niespokojny, nie bez pewnej obawy, która w licu drgała.
— Gdy z was nikt nie odgaduje — ciągnął dalej Bolesław — muszę sam odkryć z czem przybywam. Sądzę, że gniewu nie ściągnę. Ot, swatem przybyłem!
Zarumienił się Przemko, inni po sobie patrzali.
— Nie byłbym odgadł tego — ozwał się młody książe — bom od Waszej Miłości słyszał niedawno, że mi do małżeństwa było zawcześnie. Jeszczem też wojny nie dosyć skosztował, aby odpoczynku pragnąć.
— Prawdać to — rzekł Bolesław — aleś ty u nas jedyny, rodu trzeba, a dlań macierzy. Więc żenić się musisz nie dla siebie a dla nas. Poświadczy ks. Tylon, że ci, których Bóg postawił na świeczniku, nie sobie żyją i nie dla siebie się żenią...
Przemko milczał, dolewał do kubka stryjowi i ręka mu drżała.
— Niewiastkę dla was napatrzoną mam — mówił Bolko — właśnie taką jak potrzeba. Musiemy na Pomorze się oglądać, aby je odzyskać. Konieczna to rzecz, choćby dla Krzyżaków i Brandeburgów, aby oni go nie wzięli. W Szczecinie