Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sam Przemko też szanował go i kochał, więc wybiegał na spotkanie i gościł go jak ojca.
Tym razem przyjazd nastąpił tak niespodzianie, iż nikt nawet przeciw niemu wyjechać nie miał czasu. Książe wysiadał już w podwórcu, a nikogo, oprócz dworu, do przyjęcia go nie było.
Wybiegł synowiec nie rychło, w ubraniu nie rycerskiem ale dworskiem, strojny i uśmiechnięty a po raz może pierwszy widokiem opiekuna zmięszany, jakby przelękły do izb go wprowadził.
Bolesław bacznie wszystko zważał, lecz miłość mu pomiarkowanie dawała, i nie dawał poznać po sobie, co w myśli miał.
Wiedział, że się tu źle działo, lecz przebojem iść przeciwko temu lękał się, aby gorzej jeszcze nie było — i, żal mu może było chłopaka.
Na wieczerzę już się mieli czas zebrać wszyscy na zamek, ludzi było dosyć.
Siedzieli za stołem, oprócz Przedpełka Wojewody, Mikołaj łowczy poznański, Blizbór sędzia, Petrek z Prędocina, Gniewomir podsędek, Tylon kanclerz, i innych wielu.
Kaliski książe zdał się być dobrej myśli i ozwał się do synowca żartobliwie.
— Nie wiesz pono ani się spodziewasz z czem ja przybyłem do ciebie. Oprócz miłości mej, dla której zawsze cię rad widzę, sprawa nie małej wagi.