Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzywosądowi kazał iść spoczywać i jeść, a sam na bok szedł ze swym kasztelanem.
— Co się z tą niemką stało? naparł go. Ty wiesz?
Janko pomilczał trochę...
— Pono Przemko ją swoim kazał wziąć i jak oka w głowie strzegąc, aby palcem jej nikt nie śmiał tknąć, do Poznania prowadzić. A zagroził gdyby się jej co stało, że na gardle ukarze.
Bolesław namarszczył się i zakłopotał.
— A widziałeś ty ją! — spytał.
— Jakże nie! — rzekł Janko, — ojciec jej bronił tak zajadle, że gdyby z tyłu pochwyciwszy go nie rozbroili, dałby się był pewnie za nią rozsiekać.
Dziewka młodziuśka, piękności osobliwej, śmiała jak ojciec, bo też z nożem się uwijała, aż jej go z rąk wyrywać musiano i kilku pokaleczyła... Co za dziw, że młodemu w oko wpadła!
— Młodość, głupstwo! — odparł książe.
— Żeby ją tak zaraz miał za okup dać, nie myślę — rozśmiał się Janko — prędzejby sam jeszcze zapłacił. Niemiecka dziewczyna, biała jak kołacz pszenny, włosy złote a oczy czarne... Urodziwa...
Książe stary posmutniał słuchając. Wieczorem Krzywosąda wziął do komory swej.
— Jeżeli się o Niesłusz nie boisz, — rzekł — jedź wprost do Poznania, a dziewkę odbierz. Sam