Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bym za nią zapłacił, aby mi Przemka nie opanowała... Młody jest — co się tam stało — na to niema rady, ale jak do niej nawyknie a przylgnie — popsuje mi się. Odbierz mu ją gwałtem... Wracaj do mnie z tem, bom frasobliwy co się stanie...
Nazajutrz Krzywosąd jechał już do Poznania, a w kilka dni był z powrotem. Zobaczywszy go książe, podszedł żywo z pytaniem.
— Masz brankę?
— Nie dostałem jej. Nikt o niej niewie. — mówią, że niema żadnej.
— Cóż się z nią stało?
— Różnie mnie uwodzili, że zbiegła nocą, drudzy, że po drodze głodem się morząc zmarła.
Mówił to Krzywosąd a z twarzy mu patrzało, że sam temu nie dawał wiary.
— A ks. Tylon, a Przedpełk? ci wiedzieć muszą co się z jeńcami stało?
— Ni jeden, ni drugi niechcą wiedzieć o niczem. Ramionami zżymają, rękami rozkładają i milczą.
Dziewkę może gdzie schowali, a wydać jej za największy okup nie myślą.
— Przemka pytałeś?
— Wiedział z czém przybyłem, i sam o to zagaił. Odsyłał mnie do drugich, i tylem widział, że pozbyć mnie się chciał co rychlej.
Tu Krzywosąd pomilczawszy, dokończył.