Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w swój żywot długi wierzyć nie śmiało, około którego roił się lud rycerski na straży.
Dwie czy trzy szersze ulice a raczej gościńce przerzynające miasto, cała sieć wązkich i krętych zaułków, parkanów i płotów, rzadki dwór rozleglejszy, stanowiły miasto cale, w którem drzewa ukrywały ludzi, a domostwa wyglądały jak więzienia. Życie i ruch nie w środku tego grodu, ale na kresach, rozbudzało się nad rzeką, gdzie i głosy ludzkie brzmiały śmielej i twarze odkrywały się jawniej, i śmiech czasem przerwał ciszę cmentarną, której szum rzeki wtórował pacierzem swoim.
Pieczerski monaster naówczas jeszcze dzieliło od miasta pustkowie, ale bez niego Kijów nie miałby życia i był z nim związany nieustannym żywych ludzi prądem, sznurem pielgrzymów, nieustającą modlitwą.
Z zamarłego grodu tu zbiegły i pościekały wszystkie prastarych dziejów najdroższe wieńce, korony, klejnoty i relikwie, a ziemia otworzyła im macierzyńskie łono swoje, aby w niem przetrwały bezpiecznie burze i boje, zniszczenia i zawieje. Od lat tysiąca jedna, nieprzerwana mruczała pod sklepieniami wykowanemi pobożną dłonią modlitwa, i ona jak krew ciału, dawała życie temu sercu bijącemu w zastygłych zwłokach.
Dla zbliżającego się naówczas podróżnego to