Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gły; na drugim błyszczał złocisty dach, zwiastujący, że pod nim spoczywały zwłoki świętej męczennicy Barbary.
Całe życie przeszłości w tych dwu jeszcze świątyniach biło tętnem dawnem pocichu. Dokoła gęste drzewa i zarośla zdala widziane stanowiły jakby morze zieleni, gdzieniegdzie szarym dachem i czarnym upstrzone kominem, żórawiem studni, wierzchem krzyżyka jakiejś kaplicy lub domu modlitwy.
Szeroko u stóp wzgórza w padole nad rzeką rozciągały się rozpierzchłe domy, objęte wałem i drewnianemi tynami, które mur obronny zastępowały. Ponad temi kurtynami bastyony drewniane także z daszkami śpiczastemi występowały, jak straże czujne w dal spoglądając.
We wnętrzu grodu życie płynęło cicho i jak w starcu krew zgęsła, powolnie... czuć było jakby dwa prądy jego wzajem unikające starcia i spotkania, wchodzące w ziemię, wytryskujące z pod niej, przeciągające istnienie uparte walką upartą.
Wsłuchawszy się w rannych dzwonów modlitwę, ucho rozróżnić mogło, dwoma językami z dwóch krańców przeciwnych świata, nawoływanie do Boga. Inaczej tętniały Ś. Zofia i Michał, różnie od nich bernardyńskie dzwony na górze, dominikańskie w rynku, jezuickie na pochyłości ku rzece. W pół góry stało też drewniane zamczysko, smętne, szare, opuszczone, jakby