Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/030

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    wierzyć, owoc zakazany nie nam a wam niewiastom najpokuśniejszy. Adamby go nie zrywał, gdyby nie jejmość.
    Śmiali się wszyscy. Wtem wszedł Bielecki poważny i zasępiony. Nie nowina go było takim widzieć gdy z zamku powracał, bo się z kucharzami nagryźć zawsze musiał dużo.
    — Czołem! — zapytał Płazy — a co, jedziecie?
    — Zdaje się — rzekł gość skłaniając się — a was też od załogi naprzykrzonej uwolnię.
    — A! nie naprzykrzyliście się nam — przerwała Bielecka — teraz w domu będzie się wydawać pusto. Wracajcie ino rychło.
    — Bylem mógł — szepnął Płaza, który na córkę patrzał.
    Bielecki się dokoła obejrzał.
    — Nic-ci ja nowego nie wiem — szepnął — a przecież więcej może niż wy... Marszałek Kazanowski zwierzył się czegoś żonie, jejmość mówiła księdzu, ksiądz bratu... i ot... zaczyna się coś wykłuwać...
    Porwała się Bielecka.
    — A mówże, człowiecze! — krzyknęła — tyś na kata stworzony.
    — Tyle wiem — dodał Bielecki — że listy owe, które króla tak zgryzły, wprost przyszły z Francyi, i to od nieprzyjaciół królowej. Po-