Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie chybi, że mi odpowiedź przysposobili, z którą zaraz napowrót pojadę.
Z rodzajem niedowierzania i zdumienia popatrzał Parfen na niego.
— He! he! — rzekł — pojedziecie napowrót do Siczy! A! jak ja wam zazdroszczę! Ja tu już usycham i ginę. Prawda, u księcia Ostrogskiego kozaczyzny jest dosyć, ale to nie nasza! niema do kogo słowa huknąć, trzeba się oglądać, aby kto nie podsłuchał. Wolnego kozaka tu, oprócz was i mnie, niema więcej. A mnie tu jak przykutego trzymają.
Posmutniał Parfen.
— Z czemże oni was nazad odprawią? — dodał — ze świstkiem papieru, którym chyba nabój przybić w rusznicy, bo hroszy niema.
Rozrzucił ręce szeroko i śmiał się.
— Bóg z nami — dodał cicho — gdyby nasz skarb i ich obliczyć, pokazałoby się, że u nas groszy więcej niż u nich... ale też jak oni tu je garściami rzucają za okna! Boże zlituj się, wszystek pieniądz za granicę wędruje. Wina siła piją, bo im ani kwas ani piwo nie smakuje, ani nawet gorzałka, choć gorzałkę mają lepszą jak nasza co kotłem śmierdzi; za wino muszą płacić, sukna na nich niema kawałka, ani jedwabiu, ani złotogłowu, ani szkarłatu, żeby go z zamorza gdzieś nie sprowadzili, opłacając drogo; skórkę na buty ciągną od obcych, pieprz płacą na wagę złota.