Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konie, które po wiosenném błocie wyciągały się jak mogły — Nareście stanął u ganku.
Cichość panowała niczém nieprzerwana w domu, choć dopiéro ósma godzina wieczorna, wszystko spać się zdawało.
Wszedł do sieni — Dwóch służących siedziało przy świéczce — Grali w karty, ale nie odzywali się głośno, szeptali po cichu. Służąca Julij biegła na palcach po wschodach prowadzących na górę, zatrzymała się ujrzawszy Stanisława.
— To pan! chwała Bogu! Jak że pani będzie rada!
— Jak się ma Hrabina!
— O! bardzo nie dobrze! odpowiedziała służąca — Bardzo osłabiona, i tak wychudła, zmizerniała, ze ledwie ją poznać można.
— Może już śpi — rzekł Staś — lękając się ją zobaczyć i cofając ze strachem — może jutro — Hrabina musiała się położyć.
— Pani się nigdy nie kładzie, odpowiedziała służąca, całą noc siedzi w fotelu tak chyba czasem zaśnie, a najczęściéj dopiéro nad rankiem, na godzinę —