Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc pobiegła prędko, Staś powolnie wszedł za nią na wschody i stanął u drzwi — Czekał i bez myśli stał z załamanemi rękoma. Nareście wyszła służąca —
— Pani prosi — I otworzyła drzwi — Z bijącém sercem, na palcach wszedł do pokojów choréj. Jakże w nich znać chorobę, jak czuć przybliżającą się śmierć. Powietrze przesiąkło lékarstwy, duszne, ciepłe, ciężkie, okna zasłonione szczelnie, światło przykryte i oddalone, ścieżki wysłane dywanami —
Julja czarno ubrana siedzi w fotelu u stolika, twarz jéj biała jak marmur, tylko dwoje czarnych oczów jaśnieje na niéj i dwie białe ręce złożone leżą na kolanach. Przed nią xiążka do modlitwy roztwarta, i kilka flaszek z lékarstwy, i szklanka z wodą —
— A! przypomniałeś sobie o mnie! słabym głosem odezwała się do Stasia — Jakże ci za to dziękuję! Wielka to łaska, nawiedziéć umiérającą — Widzisz jakem się zmieniła, poznać zapewne mnie trudno? Prawda żem bardzo zmieniona — i śmierć już musi być blisko?