Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokłońcież się — Edziu i Władysiu! zawołała na chłopców.
Chłopcy obydwa szusnęli razem lewemi nogami ku prawym.
— Śliczne dzieci! rzekł August do matki, Jéjmość spuściła głowę, niewiedziała co odpowiedziéć, miała prawo wymagać pochwał, bo jak na niedzielę wystroiła ich i wyczesała; stali bardzo grzeczni w kącie i wytrzeszczali oczy na przybyłych.
Zaledwie momencik posiedziawszy gosposia zakłopotała się o cóś i wybiegła znowu.
Pan Antoni tym czasem w najlepszym humorze, palił fajkę i prowadził rozmowę.
— Wiész szanowny panie, rzekł August do niego — nie zazdroszczę ci mieszkania z tylą sąsiadami. Często dalszy dokuczy, cóż dopiéro tacy bliscy.
Pan Antoni się rozśmiał, w fajce poprawił —
— E! e! to to pan jeszcze nic niewiész jak my tu żyjemy, a to nieustanny bój i wojna! Jest nas tu kollokowanych dziesiątek, a spytaj się kto u kogo bywa,