Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kasz, właśnie się miałem rozpytywać w karczmie i chciałem mu złożyć moje uszanowanie,
Pan Antoni się ukłonił.
— Całém sercem prosiemy, czém chata bogata tém rada, a choć nie bardzo bogata, ale jakoś to się cóś znajdzie na przyjęcie, co Bóg dał.
Wysiedli przed gankiem.
— Koniki do stajni, rzekł pan Antoni, który ciągle panom przycinał. U mnie nie po pańsku, nie odsyłam koni do karczmy, po staremu, panom radzi i czeladzi i koniom nawet.
Zaczém weszli do piérwszego pokoju. Była to wielka izba z piecem pobielanym i kominem, dosyć czysta, nie malowana, ale świéżo wybielona. Miasto sufitu belki widoczne, ale białe także. W kącie kanapa rozłożysta, przed nią stolik orzechowy, krzesełka ubrane w kapki mamisowe. Na dwóch gierydonach po kątach, ustawiono mnóstwo porcellany różnego rodzaju, srébrną cukier-