Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co ja ukradłem?
— A czyja to sprawka, przeszłoroczne kopy z pola?
— Otóż poczekaj, dowodź że mi tego przed Sądem —
— Na co ja mam dowodzić, toć cię prawie za rękę złapali i doszli —
Przejechali — Większy dworek stał nadedrogą, do niego należały piętnaście chat we wsi. Świéżo widać zasadzono ogródek i wystawiono sztachety, nieco porządniéjszy był gościniec, czyściéj przed domkiem. Właśnie w bramie z ogromną fajką piankową na paciorkowym cybuchu, w czapeczce włóczkowéj roboty, z rękami w kieszeniach zielonéj lisiurki, otoczony psami, stał pan Antoni właściciel części, którego nasi panowie, poznali byli u Sędziego. Widząc ich przejéżdżających ukłonił się i z głośném śmiéchem zawołał.
— O! tak to, a do szlachcica nie raczycie!
— I owszem, rzekł August rozkazując się zatrzymać, wiedząc że pan tu miesz-