Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zimno, bez przekonania, tłumaczył się jednak Staś przed Julją, nie mógł już zdobyć się na powiedzenie prawdy całéj i spuszczał się na czas co wszystko odkrywa, na powolne zerwanie węzła, którego gwałtownie potargać niémiał siły. —
— Ale ty jeszcze marzysz Juljo — rzekł do niéj —
— Bogdajbym tylko marzyła — odpowiedziała mu — zawodzi marzenie, ale nie zawodzi serce. —
— Lecz z kądże te domniemania i na czém je opiérasz?
— O! na czém! Na konieczności takiego wypadku, który nie dziś to jutro przyjść musi. Chciałabym go tylko nie dożyć — Zaledwieś odjechał, zabiło mi serce i jużem ciebie żegnając, moje pożegnała szczęście. Siadłam w oknie, zapłakałam i zdało mi się, że do mnie nie wrócisz, tak mi się stało smutno na świecie, tak powietrze było ciężkie, tak wszystko nudne i jednostajne. Odtąd godzina godzinie, dzień dniowi płynął podobny, a ile razy wspomniałam na ciebie,