Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? spytał Staś rumieniąc się, w czémże —
— Ja niewiém, ja przeczuwałam to, ja to czuję, tutaj — dodała wskazując na serce. Powiédz mi, powiédz, ty już mnie niekochasz, tyś przyjechał obojętny, co gorzéj może, zajęty inną? powiédz prędzéj — ja chcę wiedziéć!
I mówiąc to tak była przerażoną, tak drżącą, tak konwulsyjnie miała załamane ręce, że Staś niémiał siły nic odpowiedziéć i wybąknął tylko.
— Ale cóż ci się stało Juljo! Z kąd te domysły! Z czegóż to wyczytałaś!
— Ach! bo ty niewiész, odpowiedziała ona, jak straszne miałam przeczucia, we śnie, na jawie marzyłam nieustannie że nie możesz mi powrócić, jakim pojechałeś. Twoja miłość dla mnie biédnéj, nie mogła trwać chyba między cztérma murami i jednym ciągiem bez przerwy. Zobaczyłeś świat, ludzi, inne kobiéty, owionęło cię powietrze i wytrzeźwiałeś zapewne. O! ja ci tego niewymawiam Stanisławie, tyś niewinien, tak być musiało, moje serce to przeczuło.