Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snem, co robi głowę ciężką i nieuspokaja ale gorzéj rozdrażnia.
Była dziesiąta gdy się przebudził i chwycił się ubiérać. Chciał iść do Hrabinéj zaraz chciał kończyć, chciał jéj upaść do nóg, przyznać się do wszystkiego, prosić o przebaczenie. Ale gdy już wziął kapelusz w rękę, gdy stąpił za próg nogą, to znowu odbiegła go odwaga i wrócił i padł na kanapę. Nareście wyrobił w sobie konieczne męstwo i poszedł.
Nie mogę i niepotrafię opisać, jak mu serce biło, gdy wszedł do pokoju, w którym Hrabina leżała na szezlągu, sparta na dłoni i dumała. Na widok jego porwała się i krzyknęła,
— Ach! to ty! to ty! I w zapale rzuciła mu się na szyję. Staś stał zimny, tylko lice zapłoniło mu się wstydem. Powstały w nim dziwne uczucia.
Gdy się przerwie miłość długiem rozstaniem, gdy się przywyknie myśléć tylko o kochance, a niewidzi jéj, ujrzawszy ją znajdujesz różnicę między marzeniem a rzeczywistością. W chwi-