Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rynku i wiater chodził zamaszysto po ulicach.
Piérwszém pytaniem Stasia, które zadał rozespanemu żydowi.
— Hrabiostwo czy są w Dubnie?
— A jakże! Jasny panie! jest, jest! odpowiedział żydek, tu jeszcze wiele panów jest. Bo to u nich zapust.
Staś zmięszany wszedł do stancij i rzucił się na kanapę; on chciał co najprędzéj wszystko skończyć, a teraz gdy się zbliżył do niéj, gdy się dowiedział że jest tak blisko i spójrzał na straszne jutro, rad był chwile stanowczą oddalić — zabrakło mu odwagi. Postrzegł to baczny August i jakby od niechcenia zaczął mówić o Natalij. Ale i to nic nie pomogło — Noc bezsenna przeszła dla Stasia, ze strasznemi marami, z palącą gorączką, z niepokojem rwącym piersi, noc jąką człowiek ostygły, zobojętniały, w starości nawet pamięta i włosy mu wstają na głowie, gdy jéj cierpienia przypomni. Dzień się ukazywał przez szczeliny okiennic, gdy osłabły bojem z samym sobą zasnął twardym