Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie czasem kości padają. Kondeusz będzie pewnym, a Polanowskiego okrzykną.
— Dajże mi pokój z tym poczciwym Polanowskim, który się gniewa gdy mu tem królestwem w oczy jak urągowiskiem rzucają — daj mi pokój i z wszelkim jakimkolwiek bądź Piastem... Spróbowaliśmy Michała tamquam satis.
Uśmiechnął się Jabłonowski.
— Nie łapmy ryb przed niewodem, dodał.
— Jutro tedy doczekamy się króla — westchnął Sobieski — a jabym wolał w miejscu jego Paca mieć, naówczas ruszylibyśmy wesoło, pozbywszy się najjaśniejszego.
— Jeżeli on da się tak pożegnać i odprawić — rzekł Jabłonowski. Cłowiek chory i zbolały upartym jest...
Nastąpiło milczenie. — We dwu tak ci druhowie, których najczulsza przyjaźń łączyła, spędzili wieczór na przypomnieniach wojen, w których albo oba razem lub pojedyńczo udział brali...
Nazajutrz ostry przymrozek, wedle zapowiedzi wieczora porzedzającego, ściągnął ziemię, a wiatr zwróciwszy się ku północy, smagał nielitościwie, ale dzień był jasny, choć barwa słonecznych promieni tak zimną się wydawała jak powietrze.
Przez znaczniejszą część dnia potroszę wyglądano króla, i wieczór nadchodził znowu, gdy oznajmiono nareszcie że część taboru, wcześniéj z noclegu wyprawiona, do Glinian przybywała, król zaraz za nią miał nadążyć. Sobieski z Jabłonowskim oba konno z oddziałem pancernych, wyjechali na kraj obozu, aby — pana powitać.