Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/053

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    człowieka złéj woli, aby owoc kilkutygodniowych narad spełzł na niczem...
    Zebrzydowska załamała ręce...
    — Ale trwać tak nie może! — zawołała...
    Michał podniósł oczy do góry...
    — Radbym, aby mnie Bóg wyzwolić raczył — odezwał się — ale On jeden to uczynić może — ja nie mam siły...
    Hela na dobre płakać zaczęła — a król poruszony temi łzami, usiłował wrócić do apatji swéj powszedniéj. Wziął ją za rękę...
    — Mówmy o sobie — odezwał się — wiem, że chciałaś się mnie radzić... Łatwo mi odgadnąć o co. Kiełpsz, poczciwy, zacny chłopak, kocha cię, chce się żenić — ja mam dla was wyposażenie obmyślone... zatrzymałem dwa starostwa — idź za niego... Zabezpieczysz sobie przyszłość...
    Zebrzydowskiéj głos się z trudnością dobywał ze ściśnionéj piersi.
    — Ja kochać go nie mogę — rzekła potrząsając głową.
    — Ale mu szacunku odmówić nie możesz — dodał król. Przyszłość niepewna wielce — jam nie długowieczny. Nie będą mogli inaczéj, dadzą mi truciznę... Znajdą takiego, co się im zaofiaruje mnie zgładzić. Zostaniesz sierotą... Dla spokoju mojego — idź za niego.
    Hela oczy spuściła nie odpowiadając; myśl jéj zwróciła się już do króla...
    — Nie przerażajcie mnie tą trucizną — odezwała się — będę się teraz nieustannie jéj obawiała... Są przecież sposoby zabezpieczenia się od niéj.
    — Braun stary — przerwał król — czuwa nad tém,