Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/103

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Co panu do tego, jeśli ja biorę na siebie, że my go wyłączymy — odparł Piotrowski.
    — Jakaż rękojmia?..
    — Żadnéj... moje słowo. Chcesz waćpan, dobrze — nie — kłaniam uniżenie. (Servus).
    — Czekajże! na Boga! — zawołał mocno zaintrygowany Chavagnac — proszę pana. Rozmówmy się lepiéj, otwarciéj. Nie chcesz mi pan powiedzieć nazwiska swego?
    — Owszem, jeśli ono potrzebne — rzekł — Sas — ale ono nie nauczy niczego... Jestem sobie ubogi i nieznaczący szlachcic — a jak mnie waćpan widzisz — ręczę za ekskluzją Kondeusza.
    Chavagnac milczał.
    — Tak — rzekł w końcu — ale jakież warunki?...
    — Nader przystępne — odezwał się zimno Piotrowski. — Sto dukatów, nie więcéj.
    Śmiać się zaczął poseł.
    — Żartujesz pan ze mnie? — zawołał.
    — Bynajmniéj, daje na to szlacheckie słowo, a u nas verbum nobile to tak jak przysięga, że Kondeusz będzie ekskludowany.
    — Pewność z jaką to mówił Piotrowski tak uderzyła Chavagnaca, że się głęboko zamyślił.
    Targ, jaki mu szlachcic proponował zdawał się smiesznym, lecz Chavagnac znał już do tyla Polskę, iż wiedział, że tu z powierzchowności sądzić nie można. Śmiałość, pewność siebie Piotrowskiego, imponowały mu... wahał się. Ofiara była małoznaczącą, ale oszukanym być sobie nie życzył.
    — Przyznasz pan — odezwał się — iż propozycja takiéj przysługi od zupełnie nieznajomego, który