Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybysza i hrabia zaciekawiony, postrzegł, że może go powierzchowność omyliła.
Wejrzenie Piotrowskiego zdradzało inteligencję. Nie płaszczył się też i nie uniżał jak inni, umiał zachować swą godność, co także mówiło za nim.
— Jesteś pan posłem księcia Lotaryngskiego? — spytał przybyły.
Chavagnac potwierdził.
— Musi więc waćpanu chodzić o to, abyś się niewygodnego i niebezpiecznego zbył współzawodnika. Mówię o Kondeuszu.
Wyrazy te w ustach tak niepoczesnego człowieka, wywołały uśmieszek mimowolny na usta posła. Co taki biedak mógł zaszkodzić Kondeuszowi, a pomódz Lotaryngskiemu?
Uśmiechu tego może dostrzegł Piotrowski, ale się nie zmięszał.
— Któż pan jesteś? i w czyjem mówisz imieniu? — zapytał Chavagnac.
— Kto ja jestem? — począł spokojnie szlachcic — to mój strój i mina powiada panu. Jestem jednym z tych dwudziestu tysięcy, electores regum, którzy stanowić będą w koronie.
Skłonił się Chavagnac.
— Przychodzę sam od siebie — ciągnął daléj Piotrowski, i mam panu do uczynienia propozycję. Chesz waćpan abyśmy ekskludowali z liczby Kondeusza, jako jawnie o przestępstwo obwinionego?
Poseł się aż rzucił w tył ze zdumienia.
— Ekskluzja Kondeusza! — zawołał żywo — zapewne! nic dla mnie pożądańszemby być nie mogło, ale jakże się to może stać?