Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oprócz słowa swego żadnéj nie daje rękojmi, potrzebuje namysłu. Nie idzie o sumkę tę, jest ona nieznaczącą, ale to wygląda na żart ze mnie!
Zmarszczył się Piotrowski.
— Mówię serjo i słowa dotrzymam, a nie miła moja ofiara...
Skłonił się.
Powaga i zimna krew szlachcica zwyciężyła. Chavagnac wyciągnął mu rękę.
— Siadaj pan, przynoszę co żądasz...
Zamiast usiąść Piotrowski począł się przechadzać po pokoju, a Chavagnac wkrótce powrócił z rulonikiem, który mu wcisnął w rękę.
Szlachcic mu nie podziękował i obojętnie wsunął go do kieszeni.
— Słowo jeszcze — zatrzymując już wybierającego się odchodzić odezwał się Chavagnac. — Jakie masz pan środki, aby dokazać tego cudu?
— Najprostszy w świecić, jeden tylko, wiemy kogo i za jaką sumę kupił Kondeusz, co wziął i ma obiecane Prymas, Hetman i jego żona, Pacowie i inni... dosyć będzie huknąć, aby zmusić senatorów do ekskluzij. Rzecz jest pewna i stanie się jak powiedziałem — dokończył Piotrowski.
Wszystko to stało się tak jakoś niespodzianie i prędko, że dopiero po odejściu szlachcica, poseł rozmyślając nad tem co uczynił — chociaż sam się śmiał z łatwowierności swojéj — uznał dobrem, że sto czerwonych złotych ważył dla dokonania tego, za coby chętnie wprzódy ofiarował był tysiące
Ale był też w położeniu tak rozpaczliwem, że sta-