Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dynów i po innych bliższych kościołach. Obóz w święta i w niedziele zamierał, panowie wszyscy ucztowali w mieście, gdzie zawsze któryś z ważniejszych przyjmował, Prymas czasem, hetman, kanclerze, marszałkowie, Radziwiłłowie, Pacowie, Lubomirscy.
We dni powszednie szlachta wcześniéj od panów otaczała szopę, i nierychło się doczekała z miasta prywatów.
Każdy z nich z pompą się stawił i okazałością, z pocztem, z hajdukami, z czeladzią, a kolasy pozłociste, a barwy jak z igły...
Biednéj szlachcie już zmęczonéj wyczekiwaniem widok tych wspaniałości o świadczących dostatkach, więcéj przynosił goryczy niż pociechy. Kłaniano się duchownym okrom Prymasa, który miru nie miał, ale innych zuchwałe mierzyły wzroki i nie jeden nieprzyjemny wykrzyknik doleciał do ucha. Przez kilka tygodni miał czas każdy poznać i barwę i konie i dwór i oblicza dygnitarzy... Pokazywano ich sobie palcami.
Szopa, w któréj się naradzano oblężoną była po dniach całych, a szlachta otaczająca często bardzo burzliwie i krzykliwie się znajdowała... tak że Prymas i staruszkowie biskupi bledli, bo i szable pobrzękiwały i odgróżki latały w powietrzu.
Nikt już teraz nie mógł zaprzeczyć, że usposobienie umysłów po województwach bardzo rokoszem pachło. Spodziewał się jednak każdy z wojewodów i starszyzny, że u siebie, przez wiernych klientów burzę zażegna. Nie pierwszy to raz butna szlachta chciała moc swą pokazać, a gdy ją długo wytrzymano na słocie, o głodzie, w końcu szła gdzie jéj wskazano.
Tak, zdaniem Prymasa i Hetmana tym razem też