Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotrowski ich ucałowawszy rozsadził, a wiedząc, że żona zna obowiązki gościnności o wódce i przekąsce, w téj porze dnia, po przejażdżce niezbędnéj — nie wspomniał.
Prym między gośćmi nie tylko tuszą, ale i znaczeniem trzymał Cześnik, który ciągle śmiał się i odchrząkiwał.
— My do ciebie kochany Piotrusiu, — odezwał się po chwilce, — jak w dym! Kto nam poradzi, kto poprowadzi, jeśli nie ty?...
Ireneusz słuchał ciekawie, ale cierpliwie.
— O cóż to idzie, kochany Cześniku?
Na skinienie Garwowskiego, który się już zmordował, podchwycił pan Namiestnik czarnowłosy:
— Jasna rzecz... jasna rzecz, kochany sąsiedzie, a toż to w kapturze jesteśmy. Elekcja za pasem... co my tu poczynać mamy?...
— Tak — przerwał Cześnik — obrać króla nie sztuka, ale się nie oszukać — w tym sęk. Panowie się już wszyscy zaprzedali kandydatom. Kondeusz ich złotem obsypał — Lotaryngski, Neuburgski... kat ich wie jak ich zowią... My o nich mało co wiemy, niechby się Sandomierskie nie zbłaźniło! hę? co?
Piotrowski milczał. W tem jasnowłosy p. Remigjan Zwolski mocno odchrząknął.
Czy to trzodą mamy być, którą panowie pastuchy gnają gdzie chcą? Już nam to panowanie magnatów dało się we znaki. Oni to znowu nam sztukę chcą wyprawić...
— Jasna rzecz... — przerwał czarnowłosy.
— Ale dajże mi mówić! — syknął białowłosy, który się poruszał z jakiemiś konwulsyjnemi drganiami.