Śmiało wojewodzina szła ku nim. Nikosz nasępiony za nią, reszta ludzi prowadziła ich oczyma zdala...
Izba, do któréj weszła Halka, nizka, obwieszona do koła odzieżą, bronią, skórami pobitych zwierząt, miała duże ognisko, na którem ogień płonął z jednéj strony, z drugiéj wysłane było łoże na ziemi. Dwa psy wyciągając się, mruczeniem przyjęły gościa...
Nikosz, jakby jeszcze niepewien był, co pocznie, wskazał miejsce na ławie, sam stojąc przed nią. — Halka usiadła...
— Król pobił Krzyżaków? — zapytał gospodarz.
— Zwycięztwo wielkie Bóg mu dał, starszyzny i rycerstwa zginęło wiele... — rzekła wojewodzina.
— Szary ranny? — hę? — mruknął Nikosz...
— Ranny, ale mu to wyjdzie na dobre, dał Bóg — poczęła wojewodzina spokojnie. — Bił się jak lew... Już pod koniec dnia, gdy posiłki Krzyżakom nadciągały — chciał własną ręką komtura wziąć... Broniący go Krzyżacy trzema włóczniami brzuch mu rozpruli.
— Ha! — rozśmiał się Nikosz...
— Nadjechał potém król — ciągnęła Halka, patrząc na gospodarza — i zobaczywszy go tak strasznie okaleczonym, zawołał.
— Co człowiek ten cierpi... Szary zaś miał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/171
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.