Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze tyle siły, iż królowi odpowiedział... — Mniéj ja tu cierpę, niż od złego sąsiada!!
Nikosz przerwał takim wykrzykiem, i pięści mu się nagle ścisnęły tak groźno, iż inna by niewiasta ulękła się go — wojewodzina spojrzała nań tylko i dodała.
— Otóż król mu swe słowo pańskie dał na pobojowisku, że go od sąsiada uwolni...
Nikosz, któremu oczy zdawały się z pod powiek wyskakiwać, usta zagryzł i krok się cofnął... Milczał długo...
— Król! król! — wyjęknął szydersko... ale z twarzy i głosu, poznać było można, iż sam przed sobą kłamał odwagę, któréj nie miał.
Począł się wpatrywać w wojewodzinę, niedowierzająco, ale razem trwożliwie.
— Gdzież ranny ten... jest? — zapytał...
— Leczy go królewski doktór, kanonik Wacław w Brześciu na Kujawach — odparła wojewodzina... — Król mu go sam polecił...
Nikosz spojrzał z podełba i znowu mruczeć zaczął.
— Król! król!!
— A cóż król ten, sąsiadowi jego zrobić może? — ozwał się po chwili zadumany...
— Albo to kobieta jak ja, wiedzieć ma?... Jam się podjęła tylko żonie dać znać, że żyw jest — i z tém jechałam do niéj...
Wóz mi się na drodze ułamał.