Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, twarz zanurzyła w chustkach i zdawała boleściwszą jeszcze po królewskim słowie.
Czekał Łoktek, aby łzy otarła. Wzmagający się płacz nauczył go, że przypuszczenie, z którem się odezwał, fałszywem być musiało.
Cóż więc mogła tu robić na dworze jego żona wojewody Wincza, którego obwiniano o zdradę?
Wpadł król na myśl, iż ją chyba jako zakładnika siłą porwano, i tu przywieziono.
— Czy wam zadano gwałt.. rzekł, zmuszając jechać do Krakowa?
Halka podniosła oczy spłakane.
— Nie! odezwała się głosem mocnym, jakby tem przypuszczeniem dotknięta — nie, miłościwy panie, przybyłam tu.. bo tam, niechciałam być świadkiem ani wspólnicą tego co się dzieje — co się dziać będzie.
Miłościwy panie! dodała żywo, chwytając króla za rękę, jeszcze czas może — jeszcze się to nie spełniło. Ślijcie do niego słusznych, poważnych ludzi, niech doń przemówią słowem twem — on się opamiętać może.
Rozżalony jest.. a! tak! zabolało go to że gdzie długo panem był sługą mu być kazano. Zawsze niepohamowanym był, gorącym, namiętnym. Jam żyła z nim, znam go.. on złym w duszy nie jest, on sam się zagryzie tem. Siebie ratujcie! jego ratujcie, miłościwy panie i ród nasz