Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poznawszy Florjana sam ku niemu konia skierował, i, jak był zawsze impetyczny, wnet krzyczeć zaczął.
— A ty już tu? a co? a z czém? a mówże? poselstwo sprawił? cóż przynosisz?
Szary tym czasem z konia zsiadał i szedł do niego.
Skinął aby się pochylił; na co Hebda się zżymnął zrazu, i począł mu do ucha na prędce rozpowiadać z czém go odesłano...
Pierwszych słów zaledwie dosłyszawszy, wojewoda już się z konia zsunął, — zbladły i strwożony.
Nie dając szeroko się rozwodzić Florjanowi pociągnął go z sobą przed króla...
Tu kilka słów szepnąwszy, już Florjana popchnął naprzód i wołał nań.
— A mówże! mów...
Wyraźnego więc rozkazania słuchając Szary, choć mu się zdało że nadto uszów słuchało — począć miał już, ulegając wojewodzie, lecz obejrzawszy się że ludzie się cisną dokoła, i zmiarkowawszy że złe wieści w obóz rzucić, to jak popłoch naniecić — odezwał się do wojewody, iż mu zlecono królowi samemu to zwierzyć...
I ręką wskazał gromadzące się dokoła rycerstwo...
Zmiarkowali wszyscy że miał słuszność, a że nieopodal namiocik stał lichy, zgrzebny jakiegoś pułkowódzcy, król podjechawszy doń, z konia