Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kto z torbami chadza domu niema i wszędzie mu dom byle łom!
Westchnął.
Florjan z kalety dobył pieniążka i rzucił mu go na tę dłoń białą. Nie ruszał się żebrak, nie jechał Szary.
— Rozpowiedźcież no mi dokąd ja zajadę tym gościńcem? — począł.
— A toć droga wojewodzińska, co ją wyjeździł pan Wincz, ludzie prawią — zamruczał dziad. — Jam tam nie świadom.
Panisko też nie tuteczny — mówił, — pewnie od wojewody po sprawie posłany, bo on słyszę w Pomorzanach?..
Szary zmilczał rozmyślając, i nie odpowiadając, wolał sam rzucić pytanie.
— Po świecie co tam słychać?..
— Co? Jak nie mór, to głód, jak nie głód, to wojna, — prawił żebrak — a teraz coś ludzie bardzo na wojnę prawią! Nie daj Boże...
Jak się pierwsze sioła zapalą, pójdą wszyscy w lasy...
Krakają już krucy, krakają aż wykrakają...
W końcu z nienacka rzucił znowu dziad ciekawy.
— Panko nie do Poznania...
Florjan gniewnie ręką zamachnął.
— Gdzie zaś!