Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nawrócić trzeba! nawrócić! — rzekł dziad...
— Wprzódy gospody muszę szukać i popaść — mruknął Szary — z Bogiem!
I wyminął żebraka...
Ten stał skurczony... a gdy Szary go za sobą zostawił, zwrócił się, powoli prostować zaczął, i gdy go już nie widział, kark mu się odgiął i krzyże — zrobił się chłop silny, z szyderskim uśmiechem na twarzy... Żywym krokiem ciągnął wprost do Pomorzan.
Florjan wjeżdżał w las gdy mu pacholę szepnęło.
— Toć dziad złodziej czy co — z za pazuchy mu świeciło coś schowanego jakby ze złota...
— Tobie aby mosiądza kawał za złoto świeci, krzyżyk na sznurku musiał mieć od uroku...
Chłopak nie rzekł nic lecz głową potrząsał.
W las wjechawszy a drogi swéj pewien będąc, poprawił się na siodle Szary, konia ścisnął i obróciwszy do czeladzi aby nie zostawała w tyle, z kopyta ruszył.
Słońce weszło na szczęście podróżnemu wesołe i jasne, mgły jesienne rychło w dół pospadały co było dobrym na pogodę znakiem, pajęczyny świeciły po polach jak srebrem zasnute, dzień się zrobił taki jakby chciał wiosnę przypominać — tylko ciepły do zbytku.
Jechali téż krajem którego dawno wojna nie