Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sędziwój nie chcąc patrzeć na widowisko, to zawrócił do namiotów... Tu także czekała go boleść niemała... Rażony wczoraj kamieniem z zamku mężny książę Szczeciński dogorywał. Ksiądz wyszedł był od niego — a ranny z obojętnością rycerską czekał już ostatniéj godziny...
Sędziwój blady, pożegnawszy go, wyszedł z namiotu i mierzył zamek oczyma...
— Tyle ofiar — zawołał — tyle krwi i żywotów dla jednego człeka, który Boga, przysiągłszy mu, zdradził i nikomu wiary nie strzyma...
Starosta Kujawski ręką wskazał na mury.
— Ujść mu tym razem nie damy — zawołał — od rzeki kazałem mieć baczność pilną, aby się nocą na lada czółnie nie wymknął. Stać trzeba, głodem go weźmiemy...
— Za długoby było czekać końca — odparł Sędziwój. — Mylę się może... lecz sądzę, że po rozpaczliwej obronie i tej wściekłości w jaką wpadł — niedługo o miłosierdzie prosić będzie... Takim jest...
Bartek z Więcburga zżymnął się tylko, i bluznął znowu obelżywym.
— Wywłoka...
Dnia tego nie szturmowano...
Spokój ten, który mógł się zdawać dla oblężonych pożądanym, był w istocie dla nich zgubnym.