stersów, do któregoś ich klasztoru udawszy się, do zakonu ich wstąpił.
— Myśmy bo słyszeli, że Benedyktynem został — odparł Dersław — choć między szarą a czarną suknią różnica nie wielka.
— A no poczekajcie — rozśmiał się Moszczyc — i do Benedyktynów trafiemy.
Drudzy milczeli, potrząsając głowami; losy te księcia, na którym nadzieje jakieś zdawano się pokładać, niebardzo się podobały tym, co mu dobrze życzyli.
— Co za dziw, że u Cystersów nie strzymał — wtrącił Przedpełk — zakon bardzo surowy, a ludzie nie względni. Przecie dla takiego, jak on, winni byli coś uczynić.
— Nie wiem, jak do tego przyszło — mruknął Moszczyc — ale pono siódmego miesiąca książę z klasztoru, w którym już pierwsze był złożył śluby, uszedł do Benedyktynów do Dyżonu, gdzie go, już nowy habit czarny przywdziewającego, napędzili Cystersi w kościele, gdy przysięgę miał składać.
Słyszałem, że się wielki spór wszczął, niemal przy ołtarzu, bo Cystersi gwałtem zbiega odbierać chcieli, a Benedyktyni go bronili.
Mnichy się skłócili, ale ci, co na swoim gruncie byli, a liczniejsi, zwyciężyli, i książę u św. Benedykta po dziś dzień pozostał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/058
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.