Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długo tak jeszcze mówiła kasztelanowa, a Anusia czuła w sobie uspokojenie wielkie. Pokój zstępował na nią, jakiego nigdy nie doznała wprzódy, i łzy jej płynąc ulgę przynosiły, i na sercu nie było tak ciężko.
Gdy potem pochyliwszy się do kolan kasztelanowej, pożegnawszy ją, powróciła do Włodkowej, ta ledwie poznać mogła swoją Anusię, tak się w niej zmieniły myśli i uczucia. Cud się stał wielki.
Włodkowa potem przyznała się jej, dokąd z nią wybrała się w drogę, co Anna obojętnie przyjęła.
— Widzicie — rzekła potrząsając grubym kirem, którym była okryta — żałoba się nie godzi z weselem... Nie myślcie o tem, a gdy można będzie, zawieźcie mnie z powrotem do Krakowa. Ze sługami ojcowskimi widzieć się potrzebuję.
Nie przyznała się siostrze, iż zemstę zdała na Luzickiego, a teraz już jej nie pragnęła — Bóg skuteczniej miał pomścić krew Samuela.
Następnych dni Włodkowa poznać dawniej namiętnej dzieweczki nie mogła, stała się smętną a łagodną. Pytała czy nie chora, odpowiedziała, że owszem lepiej niż kiedy się czuje, a prosiła się do kościoła, do którego chodzić Włodkowa dawno była odwykła.
Przed ludźmi utyskiwała wdowa.