Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pod noc trzeba było stanąć w gospodzie we wsi, gdzie dworu nie było. Deszcz lał i noc nadchodziła, a gospoda zajęta przez powozy pańskie i dwór, nie miała wolnego kąta. Ale służba tych co pierwsi tu zajechali, zrobiła im miejsce i izbę jedną opróżniono.
Podróżną, która się okazała tak gościnną, była niemłoda już pani, jak Włodkowa i Anusia cała w kirze. Służba też jej i konie nawet miały odzież i kapy czarne. Posłano dowiedzieć się komu dziękować miały, i Włodkowa w ręce plasnęła słysząc:
— Andrzejowa Wapowska kasztelanowa przemyślska.
Żona to była niegdyś, wdowa dziś po tym, którego Samuel zabił.
— Z nią pod jednym nocować dachem? jej dziękować? — wołała poruszona Włodkowa.
Wtem Anusia wstała z ławy.
— Ale ja jej nietylko za gospodę dziękować powinnam — zawołała gorąco. Wołał i posyłał do niej Zamojski, aby na ojca za zabójstwo instygowała, odpowiedzieć mu kazała, że Bogu zemstę poleca, a nad uciśnionym przemocy wywierać nie chce...
Z gorączkowym pośpiechem, Anna ani słuchając Włodkowej, wybiegła. Jak ojciec, nigdy ona nie namyślała się długo, gdy serce się w niej poruszyło. Wstrzymać jej już nie było można.