Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt się o niego nie upomni, nawet król, bo to wiadoma rzecz, zdrajcami się posługuje, ale nikt ich nie żywi i nie miłuje.
Stanie się po waszej woli, ino... cicho!
Anna się zbliżyła do niego.
— Co mam pieniędzy, portugałów, maneli, kanaków resztki po matce, oddam wszystko. Ja tego nie potrzebuję, a wy ludzi zapłacić musicie. Pożyczę u Włodkowej, wezmę u Stadnickich.
Olesiowi o tem ani słowa, on wiedzieć nie powinien. On do czego innego przeznaczony, na nim przyszłe odrodzenie domu naszego.
Palec położyła na ustach, oglądając się dokoła. Luzicki mało co już słuchał, tak był tem przejęty, co na niego spadło.
Pomścić się na niecnocie Wojtaszku!
Wszyscy oni tego pragnęli, serce mu stare biło po młodemu, dłoń drgała... Ukląkłby był przed tą Anusią, tak mu się wydała do ojca podobną, godną jego.
— W niej gorąca jego krew płynie — szeptał wychodząc.
Odział się zaraz potem paradnie Luzicki, nabity dobrze wacek wsunął do kieszeni i poszedł na miasto. Pytała o niego później Anusia, ale nikt go nie widział, a nazajutrz odjeżdżać musiała. Zrana, gdy już wozy stały, zawołano go do niej.