Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochałeś pana? — poczęła prędko zwracając się do stojącego w progu. — Prawda? kochałeś go? Płaczesz po nim? Wiesz kto go wydał i zdradził? Damyż my mu żyć i chwalić się, że pokonał Zborowskiego, nikczemnik ten, Wojtaszek?
On jest tu! Szukaj sobie pomocników, wymyśl sposób, ale go zabić potrzeba... tam pod Lubranką, gdzie ojca ścięto... i ciało rzucić, aby je psy rozszarpały.
Mówiła cała drżąca. Luzicki słuchał chwytając wyrazy i powoli wyrozumiewając czego po nim wymagała.
Anusia po kilka razy powtórzyła mu:
— Zabić go! zabić!
Stary sługa zwiesiwszy głowę dumał, nie odpowiadając jeszcze.
Anusia mówiła ciągle.
— Służy u króla na dworze, ale z zamku go łatwo wywabić można. Alboż na śmierć nie zasłużył? Czyż my tak już słabi jesteśmy, że jednego nawet nie zmożemy?
Luzicki już był przyszedł do siebie.
— Poczekajcie mało, paniusiu moja — rzekł wąsa gładząc — dajcieno mi się rozpatrzeć. Ja się nietylko jednego, ale i dziesięciu nie zlęknę, ale potrzeba się tak sprawić, aby śladów na Zborowskich i ich sługach nie było.
Dajcie mi czas.