Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszak my z nim jeszcześmy nie skończyli rachunku?
I nagle uskoczyła przez próg do domu, bo więcej już mówić nie mogła, łzy ją dławiły.

Gdy ciało nieboszczyka Samuela do zamku Spytków i grobów ich wieźć miano, wszyscy stali otaczając trumnę, a marszałek Andrzej przemawiał do tłumu... Anna też w pierwszym rzędzie, oczy zapłakane tuląc, sparta na ręku starej sługi szlochała. Jedna jej ręka zwisła bezwładnie spoczywała na sukni żałobnej. Nagle uczuła, że jej ktoś w dłoń ciśnie węzełek, i głos szybki nieznany posłyszała nad uchem:
— Ojciec ci to przysyła... Zmoczona była w krwi jego!
Nim Anusia oczy odsłoniwszy obejrzała się, aby zobaczyć kto jej to oddawał, już opończą i żałobnym kapturem okryty mężczyzna był o kilka kroków, cisnął się precz i znikł w tłumie.
Trzymała w ręku zawiniętego coś w chustę białą, a gdy ją rozwiązała, zobaczyła ową znaną sobie jedwabną, szytą, którą Samuel miał w podarku od carzyka perekopskiego. Krzyknęła ujrzawszy ją, bo cała sztywna była i czarna od zaschłej na niej krwi.
Z tą chustą ojciec dzieciom zemstę przekazywał. Dlaczego nie oddano jej Olesiowi? Anusia przycisnęła ją do piersi, całowała płacząc, z nią