Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech i tak będzie — rzekł — idź przed się, masz czas jeszcze.
Wtem gdy ku drzwiom kroczyli, ukazał się w nich wychodzący właśnie z kościoła kanclerz. Spostrzegłszy Samuela, za którym szli oprawcy, począł wołać nań.
— Panie Zborowski, postój proszę, odpuść mi, że cię tracę, odpuść mi.
— Nie odpuszczę!
A kanclerz nalegał powtarzając.
— Postój, odpuść mi, proszę cię... nie ja, ale prawo cię karze.
— Nie odpuszczę, już to wiedz, że nie odpuszczę — wołał Samuel.
Stali tak przeciw sobie, a Zamojski twarz miał smutną i błagającą.
— Dla Pana Boga cię proszę, Samuelu... prze imię Jego, odpuść mi.
Samuel, który już był na próg stąpił, odwrócił się.
— Zagadłeś mnie! Odpuszczam ci, ale się świadczę Panem Bogiem i tymi co słyszą, żem ci ja nic nie winien, bom nie czynił na wzgardę dekretów i praw nic, anim przeciwko poczciwości występował.
Powoływam cię przed sąd boży sprawiedliwy z sobą.
Kanclerz wysłuchawszy odszedł, a Samuel niedaleko od proga w kościele pokląkłszy mo-