Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dlił się gorąco, aż sam potem mężnie powstał i zwrócił się do drzwi.
Wiedli go tedy mimo Tatary za furtkę ku Stradomiu pod Lubrankę, na ten plac, kędy od czci odsądzonych i złoczyńców pospolitych karzą, dla większej zniewagi. Blanki i plac wszędy gęsto ludem był obsadzony, który nie dopuszczał nikogo.
Rzucili na ziemię płat sukna czerwonego i kazali mu klęknąć.
A jak był nocą omdlały i w sumieniu niespokojny, tak teraz mężnie bardzo sobie poczynał i prawie bohatersko na tę śmierć szedł i patrzał. Sam z siebie żupan ściągnął, ale że rękawy ciasne były, spoczywał troszynę i ztąd na miasto spoglądał, potem wejrzał ku niebu, które było jasne i tylko się dniem rumieniło.
Aż z ust mu się wyrwało jakby w zapomnieniu:
— Hej, miły Boże, gdzież bracia moi mili, gdzie przyjaciele, gdzie słudzy, czegom ja wszystkiego miał dosyć... dziś... nic.
I stojąc tak już w jednej koszuli, Mroczkowi podał ową chustkę, którą miał od cara perekopskiego.
— Mój miły Mroczku, jakoś mi przyrzekł, rozmoczże ją we krwi mojej, a daj ją synowi.
Mroczek na to niechętnie rzekł.
— Panie Zborowski, pora myśleć o czem innem.