Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiekby króla mógł pochwycić, skłonić do łagodności, prosić o powolność, żądać o ułaskawienie. Niewiele się spodziewał po tym kroku Zamojski, ale dla uspokojenia sumienia uczynić czuł się obowiązanym. Heidenstein dniem i nocą pobiegł ku Litwie.
W Grodnie na starym zamku, w izbie, którejby lada rada miejska nie chciała na posiedzenia, na ławie ledwie pokrytej, otoczonego psami, wśród licznego swego węgierskiego dworu zastał Heidenstein pana, z chmurnem czołem.
Witał go już tak, że się nic dobrego spodziewać nie było można.
— A co? — zapytał król po łacinie — dał głowę?
— Kto? — zapytał posłaniec zmięszany.
— Zdrajca, co czyhał na moje życie — odparł król — Zborowski.
Zawahał się nieco Heidenstein.
— N. Panie — rzekł po namyśle — właśnie ja przybywam do was w tej sprawie!
— Ale ona jest skończona! Kanclerz wie wolę moją — odparł król — tu już do omówienia nic niema. Ja nie zmienię postanowienia.
— Kanclerz kazał mi jednak przedstawić jeszcze ustnie W. Kr. Mości — rzekł poseł.
— Co? że się obawia Zborowskich? wrzawy? krzyku? pomawiania o okrucieństwo! Wszystko to są marne wymówki; ten człowiek musi głową nałożyć... dowody zdrady są jawne.