Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

muel, potem rozmowa się wszczęła o Janie, w jaki sposób bronił on Krzychnika.
— Mówią, że listy zrazu poznał, iż były moje — odezwał się Krzysztof — dopiero się potem rozmyślił, że też je podrobić mógł fałszerz, bo są tacy ludzie, co i pisma i pieczęci umieją naśladować. Ja się ich zaprę.
— A kto o nie teraz pytać będzie? — odezwał się Samuel — to rzecz już pogrzebiona; jabym też złożył na Wojtaszka, że przez niego ci, co nas zgubić chcieli, listy fałeszne podrzucili. Ale co dziś już o tem rozprawiać? Gdyby król wierzył w te papiery, a chciał z nich robić użytek, dotądby już pewnie wypłynęły.
Jan obmył je łzami i tak się na niczem skończyło.
Andrzej, który podobno najostrożniejszym z nich był, rozpoczął o innych sprawach i z przełaju zagadnął Samuela o syna, o córkę, o Włodkowę, a naostatek o to, jak on po kraju z taką gromadą ludzi, ba i wozów się przejeżdżając, te swoje wędrówki tłumaczy.
— Bo — dodał — jeżeli ty ich nie wytłumaczysz ludziom, oni je sami Bóg wie na co składać będą i paplać nie do rzeczy.
— Jam o tem myślał — odparł Samuel — ale cały świat wie, że ja do Włoch z Krzychnikiem razem się wynoszę, bo tu nie mam co robić. Powiadam, że na Maltę nawet dopłyniemy,